sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 5

- Trzeba go opatrzyć. Przynieście apteczkę.

- Leo, ja... ja...

- Daruj sobie Raph! - odtrącił go Don.

- To nie było specjalnie. Niechcący...

- Jasne. A to wgłębienie w jego ramieniu, niemal dziura na wylot. Niechcący!? - wrzasnął tym razem.

- Ja naprawdę...

- Zejdź mi z oczu!

Raphael spuścił głowę i w milczeniu udał się do innego pomieszczenia, które znajdowało się na piętrze. Sądzę, że był to jego pokój. Zamknął się w nim, ponieważ trzaskanie drzwiami było słychać na dole.

Tymczasem Leonarda ułożono na kanapie i do pasa przykryto kocem.

- Nic ci nie jest stary? - spytał drżącym głosem Michelagnelo, jednak Leo nic nie odpowiedział.

- Wyliże się. - Donatello położył rękę na ramieniu "pomarańczowego" żółwia.

- To wyglądało naprawdę groźnie. Czy Raphael tak... - spytałam niepewnie. - On zawsze tak reaguje?

- Jest strasznie wybuchowy i nerwowy. Łatwo wyprowadzić go z równowagi i wkurzyć. Nienawidzi Leonarda. - przyznał Donnie.

- To jest między nimi aż tak źle? Przecież to bracia.

- No cóż. Mają tak od najmłodszych lat. Często się kłócą, ale do takiej sytuacji... nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek doszło.

- Musi być tego jakiś powód. Coś musiało się stać. Nie zachowują się wobec siebie normalnie.

- Próbowałem załagodzić konflikt pomiędzy moimi synami. Na próżno. - westchnął Splinter.

- Od kiedy to trwa?

- Niemal od zawsze. Zaczęło się, kiedy byli jeszcze mali.

~*~

- Dobrze się czujesz? - przykucnęłam obok Leonarda.

- Lepiej, dziękuję. - usiadł powoli.

- To co zrobił Raphael... nie umiem w ogóle tego określić.

- Rozumiem. U niego to normalne.

- Normalne!? Wbił ci... wbił to... to coś w twoje ramię!

- Jest trochę nerwowy.

- Trochę?

- Jak się pozbieram, to sobie wszystko wyjaśnimy. Chodźmy teraz do reszty.

~*~

Z kanałów wyszłam dość późno. Była godzina chyba przed północą. Przyznam, że nie czułam się dość bezpiecznie wracając w samotności. Chociaż szłam główną ulicą, bo do hotelu aż tak daleko nie miałam, latarnie oświetlały całą drogę, nielicznie przechodnie w oddali... jednak i tak zapadł mi w pamięci tamten dzień, w którym po raz pierwszy znalazłam się w Danville i już spotkały mnie nieprzyjemne sytuacje. Na całe szczęście był Leonardo...

Kolejnego dnia...

Zaraz po obudzeniu się podeszłam do okna. Widok, z jakim się spotkałam nie bardzo mnie ucieszył. Lało jak z cebra, dodatkowo termometr (na który zerknęłam kątem oka) wskazywał ujemną temperaturę. Z dnia na dzień zrobiło się tak zimno. Dlaczego? Czy tutaj warunki pogodowe tak strasznie ulegają zmianie?

Na moje nieszczęście nie miałam w co się ubrać. Panujący mróz z dodatkiem silnej ulewy, to najgorsze, co mogło mnie w najbliższym czasie spotkać. Nie miałam jednak wyboru i ubrana w cienkie ciuchy wyszłam na zimno, w poszukiwaniu portalu do ludzkiego Danville.

Cała przemoknięta i zziębnięta szłam dalej. Nie mogłam się poddać. Zresztą, w hotelu zameldowana byłam tylko na kilka dni. Jutro i tak musiałabym się wymeldować...

Mijałam kolejne ulice. Mieszkańcy chowali się do budynków, miałam wrażenie, że niedługo tylko ja sama będę na świeżym powietrzu. Fakt faktem, zapach deszczu należał do jednego z moich ulubionych, jednak nie za specjalnie rozkoszowałam się nim w tamtej chwili.

~*~

Wkrótce na głównej ulicy byłam dosłownie tylko ja. Czułam się osamotniona, ludzie pukali się w głowy widząc moja osobę idącą jak na śmierć, w dodatku przemoczoną. Żadne jednak nie zaproponowało pomocy. Dlaczego? Okey, rozumiem. Dla nich może jestem człowiekiem, ale nim nie jestem. Eh... to skomplikowane.

Skręciłam w boczną uliczkę. Zdałam się na instynkt. "To musi być tutaj".

Zbliżyłam się do wysokiego na kilkadziesiąt metrów muru. Poczęłam dotykać kamieni, pukać, starać się popchnąć szukając ukrytego włącznika. To jednak nic nie dawało.

"A może się pomyliłam"? - przyszło mi na myśl, kiedy bezsilna osunęłam się na ziemię. Byłam już wykończona tym wszystkim. I jak ja teraz wrócę do domu?

Nagle zauważyłam, jakby w oddali przemknęła postać.

Przetarłam oczy.

Nikogo nie było.

Co u licha!?

Wtem ktoś zeskoczył z góry. Krzyknęłam i wyciągnęłam rękę, by użyć jakiejkolwiek mocy, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam.

- Leonardo? - powiedziałam cicho.

Żółw przykucnął, wziął mnie na ręce i szepnął:

- W takim stanie nie możesz wracać. - po czym zabrał mnie z powrotem do kanałów.

_____________________

Drodzy Czytelnicy!

Za parę dni upragnione (mam nadzieję, że dla Was też) Święta Bożego Narodzenia.

Życzę Wam, abyście tego dnia zażegnali smutki, czas spędzili w szczęściu, radości wraz z rodziną. Aby te święta minęły Wam bezpiecznie (jak i zbliżający się Sylwester). Mam nadzieję, że spotkamy się w Nowym Roku w takim samym składzie, jak teraz - mimo, iż niektórzy pewne rozdziały w swoim życiu postanowili zamknąć. :)

PS: W rozdziałach nie zawsze będę używać tych kolorów (oznaczały, kto co mówi). Będę je stosować tylko wtedy, kiedy w danym rozdziale będzie występować kilka osób i może się nam to trochę pomieszać. :)





Mogę teraz oficjalnie potwierdzić, iż całą fabułę Sekretu mam już spisaną na kartkach. Dosłownie. Zapisałam cały zeszyt, obejmując zakończenie wraz z epilogiem.

Tą notką potwierdzam, iż nie będzie podserii, a będą zwykłe serie.

Piosenka na blogu to pełny soundtrack Sekretu.


Zaznaczam również, że nie opisywałam wszystkich bohaterów, a tylko tych najważniejszych.

Kolejne notki wkrótce!