- A tak właściwie, skąd znasz moje imię?
- Usłyszałam, jak byliście przy furgonetce.
- Rozumiem. A tak właściwie, wszystko w porządku? Nic ci nie zrobili?
- Wszystko okey. Dziękuję za ratunek.
- Nie ma za co. Od tego tu jestem.
- Czy teraz możesz zabrać mnie do portalu?
- Jasne. Chodźmy!
Minęliśmy kilka małych uliczek. W końcu za rogiem skręciliśmy w lewo i znaleźliśmy się u celu.
- To tutaj.
Stanęłam przed murem. Nagle ogarnęła mnie niepewność. Czy aby na pewno mam wrócić do normalnej rzeczywistości? Do tego Danville, w którym nie znam nikogo, nawet jednej osoby? Do tego miasta, gdzie nie mam do kogo i po co wrócić?
Z drugiej strony tutaj też nikogo nie znam.
- Leonardo, ja...
- Nie chcesz wracać, prawda? - uśmiechnął się.
- Skąd ty to wiesz?
- Widzę to po twojej zmieszanej minie. Tylko dlaczego? Przecież tam jest twój dom.
- No tak, masz racje, ale... chociaż w tym świecie znam tylko ciebie, a tam nikogo. Moja rodzina jest ode mnie oddalona o tysiące kilometrów. Musiałam się z nimi rozstać na pewien czas.
- I mieszkasz jako nastolatka sama?
- Tak. Ze względów osobistych. Nie pytaj proszę.
- Gdybym znał cię lepiej, zaprosiłbym ciebie do mojego domu.
- Rozumiem. Gdzie póki co mogę się zatrzymać?
- Może...
~*~
Wtedy spojrzałem w tą bladą twarzyczkę i niezwykle błękitne oczy dziewczyny. Nie wiem dlaczego, ale jej zaufałem. Tak po prostu poczułem, że nie jest groźna, nie stanie się moim wrogiem i co najważniejsze, nie trzyma ze Shredderem. Bez dłuższego zastanawiania się odpowiedziałem:
- Zapraszam cię do siebie!
- Naprawdę? Dziękuję! - uśmiechnęła się szeroko. Widziałem jej radość. W końcu mogła się u kogoś zatrzymać. Postanowiłem mieć jednak oczy szeroko otwarte, by być przygotowany na ewentualny niespodziewany atak ze strony dziewczyny.
~*~
Szliśmy prosto. Przed siebie, główną ulicą. Nagle przystanęliśmy, co nieco zmieszało dziewczynę.
- To tutaj. - rzekłem, czekając na jej reakcję.
- To znaczy gdzie? - oglądała się wszędzie, tylko nie tam, gdzie rzeczywiście zaraz wejdziemy.
- Tam, w jezdni. - wskazałem palcem. Siria stanęła nieruchomo.
- Mieszkacie w kanałach...? - spytała niepewnie.
- Tak. Nie brzydzisz się?
- Nie. - uśmiechnęła się.
Weszliśmy do środka.Siria spoglądała na płynącą wodę, starała się jednak zachować milczenie i nie komentować warunków, w jakich się obecnie znajdowała. Po drodze jedynie spytała, czy jeszcze daleko, na co jej odpowiedziałem, że prawie jesteśmy. Swoją drogą zachowywała się bardzo kulturalnie.
Po kilku minutach zatrzymaliśmy się. Przed nami znajdowały się wielkie drzwi, można rzec, iż to były nawet tzw. wrota.
- Gotowa? - spytałem, unosząc lekko kąciki ust.
- Oczywiście. - podeszła do mnie bliżej.
Ręka dotknąłem guzika, po czym wejście otworzyło się.
<przepraszam, że z napisami, ale było to jedyne zdjęcie, jakie znalazłam. Tak wygląda dom Żółwi, patrząc od głównego wejścia, czyli od tego, którym Siria i Leonardo właśnie weszli. Chociaż nazwy są po angielsku, mam nadzieję, iż zrozumiecie, co gdzie się znajduje.>
Naszym oczom ukazało się wnętrze mojego domu, niemal w całej okazałości. Dziewczyna osłupiała z wrażenia, nie sądziła, że znajdzie takie... piękne? miejsce w kanałach.
- I jak ci się podoba? - spytałem i wszedłem głębiej do pomieszczenia.
- To niewiarygodne! Jak wy to wszystko... - nie dokończyła swojej wypowiedzi, zauważywszy pozostałych domowników.
Pozostałe żółwie robiły różne rzeczy: ten w czerwonej bandanie trenował, uderzając w worek treningowy, w fioletowej: majstrował coś przy swoim małym warsztaciku, zaś ten w pomarańczowej oglądał telewizję.
Z początku nikt nas nie zauważył, dopiero później "ten w czerwonej" bandanie podszedł dość szybko do nas, zmierzył mnie zabójczym wzrokiem i zaczął krzyczeć na Leonarda:
- Zgłupiałeś!? Kto to jest! - wytknął mnie palcem, co było trochę niekulturalne.
- Siria. - odparł ze spokojem Leo.
- Że co!? Sprowadzasz nam jakąś dziunię do domu!?
Po tych słowach inne żółwie dosłownie porzuciły wszystko to, czym się zajmowały i podbiegły do nas.
- Co tu się dzieje? - spytał fioletowy.
- No zobacz tylko! Nasz szanowny wódz Leonardo przyprowadził nam zapewne kolejną zdradziecką świnię Shreddera!
- Ej, spokojnie Raph... - odezwał się pomarańczowy.
- Zamknij się Mikey!
- Dosyć tego Raph! Jak możesz tak najeżdżać na naszego gościa?
- Naszego!? Buhahahaha! Cos ci się chyba pomyliło! Donatello, Michelangelo, spójrzcie tylko! W tej dziewczynie już widzę zło wcielone! Trzeba ją powstrzymać, zanim cokolwiek zrobi!
W tym momencie Raphael wziął do rąk sztylety sai i rzucił się na mnie. Z przerażenia zamknęłam oczy i odwróciłam się do niego plecami. Na całe szczęście jego atak zablokował Leonardo przy pomocy swoich mieczy.
- Opamiętaj się! Co ty w ogóle wyprawiasz!? - odepchnął go, jednak ten nie stracił równowagi.
Na raz między nimi pojawił się... szczur!?
- Moi synowie, dosyć! Co tu się wprawia? - spojrzał w oczy swoim synom, następnie wzrok przeniósł na mnie.
- Sensei, to kolejna sługuska Shreddera!
- Nie prawda! On kłamie!- wrzasnął Leonardo i rzucił się na brata.
- Raphael, Leonardo, przestańcie! - krzyknął szczur, a następnie westchnął. - Czy wy zawsze musicie się kłócić?
Żółwie stanęły przed sensei'em i spuściły głowy.
- Przepraszamy. - powiedzieli cicho, nadal wpatrując się w podłogę.
Dość niespodziewanie szczur podszedł do mnie.
- Witamy w naszych skromnych progach. Proszę, usiądźmy i porozmawiajmy. - wskazał na niebieską kanapę.
Na koniec dałam jeszcze inne zdjęcia, które obrazują dom żółwi. Wspomnę tylko, iż fotki są z serialu. W następnej notce poznamy bliżej środowisko bohaterów.
PS: Ustaliłam, że już od tego rozdziału ruszamy z polskim openingiem TMNT. Ktoś kojarzy tę piosenkę? Powiem tylko, że genialnie zaśpiewana, jak na tamte czasy. I ten głos Mariusza Totoszko i spółki...