Zanim jednak rozdział, to mam dla was małą informację. By lepiej byłoby wam czytać moje wypociny (a mnie je pisać), przyporządkowałam bohaterom odpowiednie kolory, które mówić będą, o tym, kto mówi jaką kwestię. Poniżej instrukcja (znajdziecie ją też w najbliższym czasie po prawej stronie bloga):
niebieski - Leonardo
czarny - Siria oraz pozostałe opisy
pomarańczowy - Michelangelo
czerwony - Raphael
szary - Splinter
fioletowy - Donatello
(w przypadku Rapha i Mikey'ego użyłam troszkę ciemniejszych kolorów, by były lepiej widoczne).
"Historia".
- Powiedz, co cię sprowadza do nas?
- Właściwie to jestem tutaj przypadkowo...
- Jak to?
- Mistrzu, Siria znalazła się w Danville przy pomocy portalu.
- Ah rozumiem.
- Nawet dokładnie nie jestem w stanie zrozumieć, jak się tu znalazłam.
- Ja też nie. Sensei, przecież wiadome jest, że nikt nie przejdzie przez portal żywy! Nikt normalny! - Raph dał nacisk na ostatnie słowo.
- Masz racje Raphaelu. Aczkolwiek nie musiałeś jej tak witać.
- No właśnie Raph, co to miało być?
- Rzuciłeś się na nią, jak na wroga.
- Dobra, skończcie już! Prze-praszam... - wydusił z siebie.
- Nic się nie stało. Wybaczam.
- No to może napijemy się czegoś?
- Poproszę coś zimnego.
- Leo, nalej wszystkim colę!
~*~
Leonardo przyniósł wszystkim obiecaną colę. Następnie zasiadł na kanapie i biorąc co chwilę kilka łyków spoglądał na moją osobę. Czułam się z tym dziwnie, no ale... on mnie w zasadzie nie znał.
- A ty coś umiesz Siria?
- To znaczy?
- Patrz na nas!
Żółw w pomarańczowej bandanie zerwał się z kanapy i ustawił na środku holu.
- A teraz zaprezentuję wam technikę ninjutsu!
- Teraz się będzie popisywał... - szepnął.
- Mikey, to nie jest śmieszne. - skrzyżował ręce na torsie.
- Co ty tam mruczysz? Zapewne o jakimś bushi - bushi! - próbował wyprowadzić swojego brata z równowagi.
- Michelangelo! - wrzasnął Splinter.
- I na przyszłość - <trzask!> - to jest kodeks Bushido. BU-SHI-DO. - uderzył go w głowę.
- Ała, dobra, ro-rozumiem!
- A o czym mówi to całe Bushido?
- No Leo, ty się w tym specjalizujesz! - szturchnął łokciem Raph.
- Jest to kodeks zawierający wszystkie zasady, którymi powinien kierować się każdy wojownik ninja.
- Brzmi ciekawie. A ta broń? Czemu ją nosicie?
- Każdy ninja jest uzbrojony Sirio. Może opowiem ci o naszych początkach...
- O tak! Uwielbiam naszą historię! Jest taka cudowna!
- Przymknij się Mikey! - rzekli chórem.
- To było dokładnie 16 lat temu...
Jeszcze jako zwierze - mały szczur przemierzałem kanały w poszukiwaniu jedzenia. Przypadkowo wpadłem do ścieków, a nurt tej wody poniósł mnie w nieznane mi dotąd obszary kanałów. Nagle
wpadłem do innej wody - zielonej. Właściwie trudno mi jest to określić, ale wodą to chyba nie było. Prędzej jakaś substancja, trochę rzadka.. Tak tak - to była substancja. Ochlapany nią jakoś się z niej wydostałem i ruszyłem w dalszą drogę, w poszukiwaniu jedzenia. Z czasem moje ciało przeszło ogromne zmiany - urosłem, zacząłem mówić, zachowywać się jak istota ludzka - wciąż jednak będąc szczurem tyle tylko, że nieźle wyrośniętym. Najwyraźniej to coś, na co wpadłem, sprawiło, że dziś wyglądam jak wyglądam. Najprawdopodobniej była to jakaś przedziwna mutacja.
- A co z nami? Co z nami!?
- Nie przerywaj! <trzask!>
Oczywiście, że o was pamiętam, mój Synu. Z wami historia wyglądała najprawdopodobniej tak samo. Spotkałem was w zasadzie niedługo po tym, jak stałem się wielkim, gadającym szczurem. Byliście małymi czterema żółwikami. Wprawdzie wolnymi, ale i bezbronnymi. Płynęliście nurtem kanałów na starym i nieco przemoczonym pudełku po pizzy. Być może stąd ją tak kochacie? <śmiech>.
- Być może. Chociaż i tak jedzenie pizzy zapoczątkował Mikey.
- On to zawsze się wyrwie i pójdzie pierwszy.
- Najlepsze jest to, iż nie znał tego jedzenia. A co jakby było to g...
- Bez takich, Raph! Aż niedobrze się robi.
- Haha. I oto chodziło.
- Ekhem... Pozwólcie, że dokończę tę opowieść.
- Tak jest Sensei! - odparli ponownie.
- A więc, kiedy wy tak samo bezbronnie płynęliście na tym pudełku, w pewnym momencie go złapałem i wyłowiłem na brzeg. Poczułem wtedy coś dziwnego. Jakby ojcowski instynkt (chociaż mówi się zwykle matczyny). Później się wami zaopiekowałem. Jednak co mnie zdziwiło, ulegliście identycznej mutacji, co ja.
- Najwyraźniej był to zbieg okoliczności. Ale skąd się wzięła ta substancja? Nawet nie pamiętam dokładnie, jak się nią oblaliśmy.
- Frajer, nic nie pamiętasz, bo byłeś małym żółwiem! Myśleć zacząłeś, jak się stałeś wielkim gadem.
- Hamuj się Raphaelu. Przypominam ci, że ty też za piękny nie jesteś.
- Masz jakiś problem?
- Znowu się wściekasz.
- Pytałem, czy masz jakiś problem!? - popchnął lekko Leonarda.
- Musisz gdzieś się wyładować, co? - zakpił Leo.
- No nie, tego już za wiele!
Żółw w czerwonej bandanie rzucił się na brata, przewracając go na podłogę. Począł okładać go pięściami po twarzy i ciele. Leonardo jednak nie dawał za wygraną i próbował odtrącić brata, nie zachowując się przy tym tak agresywnie, jak on.
- Raphael, Leonardo, przestańcie! - krzyknął Splinter. Niebieskooki puścił brata i to było najgorsze, co mógł w tej chwili zrobić. Raphael naładowany gniewem wbił sztylet sai w prawe ramię starszego od siebie braciszka. Leo krzyknął z bólu i kiedy został wypuszczony z rąk Rapha skulił się i złapał za ranę.
- Czyś ty oszalał? - krzyknął Donatello, pochylając się nad rannym.
Michelangelo wraz ze Splinterem zaniemówili. Najwyraźniej po raz pierwszy w swoim życiu lub od bardzo dawna nie widzieli takiej akcji. Ja natomiast z przerażenia zakryłam twarz dłońmi i przez szparki miedzy palcami spoglądałam przed siebie, czekając na dalszy rozwój sytuacji.