sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 5

- Trzeba go opatrzyć. Przynieście apteczkę.

- Leo, ja... ja...

- Daruj sobie Raph! - odtrącił go Don.

- To nie było specjalnie. Niechcący...

- Jasne. A to wgłębienie w jego ramieniu, niemal dziura na wylot. Niechcący!? - wrzasnął tym razem.

- Ja naprawdę...

- Zejdź mi z oczu!

Raphael spuścił głowę i w milczeniu udał się do innego pomieszczenia, które znajdowało się na piętrze. Sądzę, że był to jego pokój. Zamknął się w nim, ponieważ trzaskanie drzwiami było słychać na dole.

Tymczasem Leonarda ułożono na kanapie i do pasa przykryto kocem.

- Nic ci nie jest stary? - spytał drżącym głosem Michelagnelo, jednak Leo nic nie odpowiedział.

- Wyliże się. - Donatello położył rękę na ramieniu "pomarańczowego" żółwia.

- To wyglądało naprawdę groźnie. Czy Raphael tak... - spytałam niepewnie. - On zawsze tak reaguje?

- Jest strasznie wybuchowy i nerwowy. Łatwo wyprowadzić go z równowagi i wkurzyć. Nienawidzi Leonarda. - przyznał Donnie.

- To jest między nimi aż tak źle? Przecież to bracia.

- No cóż. Mają tak od najmłodszych lat. Często się kłócą, ale do takiej sytuacji... nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek doszło.

- Musi być tego jakiś powód. Coś musiało się stać. Nie zachowują się wobec siebie normalnie.

- Próbowałem załagodzić konflikt pomiędzy moimi synami. Na próżno. - westchnął Splinter.

- Od kiedy to trwa?

- Niemal od zawsze. Zaczęło się, kiedy byli jeszcze mali.

~*~

- Dobrze się czujesz? - przykucnęłam obok Leonarda.

- Lepiej, dziękuję. - usiadł powoli.

- To co zrobił Raphael... nie umiem w ogóle tego określić.

- Rozumiem. U niego to normalne.

- Normalne!? Wbił ci... wbił to... to coś w twoje ramię!

- Jest trochę nerwowy.

- Trochę?

- Jak się pozbieram, to sobie wszystko wyjaśnimy. Chodźmy teraz do reszty.

~*~

Z kanałów wyszłam dość późno. Była godzina chyba przed północą. Przyznam, że nie czułam się dość bezpiecznie wracając w samotności. Chociaż szłam główną ulicą, bo do hotelu aż tak daleko nie miałam, latarnie oświetlały całą drogę, nielicznie przechodnie w oddali... jednak i tak zapadł mi w pamięci tamten dzień, w którym po raz pierwszy znalazłam się w Danville i już spotkały mnie nieprzyjemne sytuacje. Na całe szczęście był Leonardo...

Kolejnego dnia...

Zaraz po obudzeniu się podeszłam do okna. Widok, z jakim się spotkałam nie bardzo mnie ucieszył. Lało jak z cebra, dodatkowo termometr (na który zerknęłam kątem oka) wskazywał ujemną temperaturę. Z dnia na dzień zrobiło się tak zimno. Dlaczego? Czy tutaj warunki pogodowe tak strasznie ulegają zmianie?

Na moje nieszczęście nie miałam w co się ubrać. Panujący mróz z dodatkiem silnej ulewy, to najgorsze, co mogło mnie w najbliższym czasie spotkać. Nie miałam jednak wyboru i ubrana w cienkie ciuchy wyszłam na zimno, w poszukiwaniu portalu do ludzkiego Danville.

Cała przemoknięta i zziębnięta szłam dalej. Nie mogłam się poddać. Zresztą, w hotelu zameldowana byłam tylko na kilka dni. Jutro i tak musiałabym się wymeldować...

Mijałam kolejne ulice. Mieszkańcy chowali się do budynków, miałam wrażenie, że niedługo tylko ja sama będę na świeżym powietrzu. Fakt faktem, zapach deszczu należał do jednego z moich ulubionych, jednak nie za specjalnie rozkoszowałam się nim w tamtej chwili.

~*~

Wkrótce na głównej ulicy byłam dosłownie tylko ja. Czułam się osamotniona, ludzie pukali się w głowy widząc moja osobę idącą jak na śmierć, w dodatku przemoczoną. Żadne jednak nie zaproponowało pomocy. Dlaczego? Okey, rozumiem. Dla nich może jestem człowiekiem, ale nim nie jestem. Eh... to skomplikowane.

Skręciłam w boczną uliczkę. Zdałam się na instynkt. "To musi być tutaj".

Zbliżyłam się do wysokiego na kilkadziesiąt metrów muru. Poczęłam dotykać kamieni, pukać, starać się popchnąć szukając ukrytego włącznika. To jednak nic nie dawało.

"A może się pomyliłam"? - przyszło mi na myśl, kiedy bezsilna osunęłam się na ziemię. Byłam już wykończona tym wszystkim. I jak ja teraz wrócę do domu?

Nagle zauważyłam, jakby w oddali przemknęła postać.

Przetarłam oczy.

Nikogo nie było.

Co u licha!?

Wtem ktoś zeskoczył z góry. Krzyknęłam i wyciągnęłam rękę, by użyć jakiejkolwiek mocy, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam.

- Leonardo? - powiedziałam cicho.

Żółw przykucnął, wziął mnie na ręce i szepnął:

- W takim stanie nie możesz wracać. - po czym zabrał mnie z powrotem do kanałów.

_____________________

Drodzy Czytelnicy!

Za parę dni upragnione (mam nadzieję, że dla Was też) Święta Bożego Narodzenia.

Życzę Wam, abyście tego dnia zażegnali smutki, czas spędzili w szczęściu, radości wraz z rodziną. Aby te święta minęły Wam bezpiecznie (jak i zbliżający się Sylwester). Mam nadzieję, że spotkamy się w Nowym Roku w takim samym składzie, jak teraz - mimo, iż niektórzy pewne rozdziały w swoim życiu postanowili zamknąć. :)

PS: W rozdziałach nie zawsze będę używać tych kolorów (oznaczały, kto co mówi). Będę je stosować tylko wtedy, kiedy w danym rozdziale będzie występować kilka osób i może się nam to trochę pomieszać. :)





Mogę teraz oficjalnie potwierdzić, iż całą fabułę Sekretu mam już spisaną na kartkach. Dosłownie. Zapisałam cały zeszyt, obejmując zakończenie wraz z epilogiem.

Tą notką potwierdzam, iż nie będzie podserii, a będą zwykłe serie.

Piosenka na blogu to pełny soundtrack Sekretu.


Zaznaczam również, że nie opisywałam wszystkich bohaterów, a tylko tych najważniejszych.

Kolejne notki wkrótce!

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 4

Zanim jednak rozdział, to mam dla was małą informację. By lepiej byłoby wam czytać moje wypociny (a mnie je pisać), przyporządkowałam bohaterom odpowiednie kolory, które mówić będą, o tym, kto mówi jaką kwestię. Poniżej instrukcja (znajdziecie ją też w najbliższym czasie po prawej stronie bloga):
niebieski - Leonardo
czarny - Siria oraz pozostałe opisy
pomarańczowy - Michelangelo
czerwony - Raphael
szary - Splinter
fioletowy - Donatello
(w przypadku Rapha i Mikey'ego użyłam troszkę ciemniejszych kolorów, by były lepiej widoczne).     

"Historia".


- Powiedz, co cię sprowadza do nas?

- Właściwie to jestem tutaj przypadkowo...

- Jak to?

- Mistrzu, Siria znalazła się w Danville przy pomocy portalu.

- Ah rozumiem.

- Nawet dokładnie nie jestem w stanie zrozumieć, jak się tu znalazłam.

- Ja też nie. Sensei, przecież wiadome jest, że nikt nie przejdzie przez portal żywy! Nikt normalny! - Raph dał nacisk na ostatnie słowo.

- Masz racje Raphaelu. Aczkolwiek nie musiałeś jej tak witać.

- No właśnie Raph, co to miało być?

- Rzuciłeś się na nią, jak na wroga.

- Dobra, skończcie już! Prze-praszam... - wydusił z siebie.

- Nic się nie stało. Wybaczam.

- No to może napijemy się czegoś?

- Poproszę coś zimnego.

- Leo, nalej wszystkim colę!

~*~

Leonardo przyniósł wszystkim obiecaną colę. Następnie zasiadł na kanapie i biorąc co chwilę kilka łyków spoglądał na moją osobę. Czułam się z tym dziwnie, no ale... on mnie w zasadzie nie znał.

- A ty coś umiesz Siria?

- To znaczy?

- Patrz na nas!

Żółw w pomarańczowej bandanie zerwał się z kanapy i ustawił na środku holu.

- A teraz zaprezentuję wam technikę ninjutsu! 

- Teraz się będzie popisywał... - szepnął.

- Mikey, to nie jest śmieszne. - skrzyżował ręce na torsie.

- Co ty tam mruczysz? Zapewne o jakimś bushi - bushi! - próbował wyprowadzić swojego brata z równowagi.

- Michelangelo! - wrzasnął Splinter.

- I na przyszłość - <trzask!> - to jest kodeks Bushido. BU-SHI-DO. - uderzył go w głowę.

- Ała, dobra, ro-rozumiem!

- A o czym mówi to całe Bushido?

- No Leo, ty się w tym specjalizujesz! - szturchnął łokciem Raph.

Jest to kodeks zawierający wszystkie zasady, którymi powinien kierować się każdy wojownik ninja.

- Brzmi ciekawie. A ta broń? Czemu ją nosicie?

- Każdy ninja jest uzbrojony Sirio. Może opowiem ci o naszych początkach...

- O tak! Uwielbiam naszą historię! Jest taka cudowna!

- Przymknij się Mikey! - rzekli chórem.

- To było dokładnie 16 lat temu... 

Jeszcze jako zwierze - mały szczur przemierzałem kanały w poszukiwaniu jedzenia. Przypadkowo wpadłem do ścieków, a nurt tej wody poniósł mnie w nieznane mi dotąd obszary kanałów. Nagle
wpadłem do innej wody - zielonej. Właściwie trudno mi jest to określić, ale wodą to chyba nie było. Prędzej jakaś substancja, trochę rzadka.. Tak tak - to była substancja. Ochlapany nią jakoś się z niej wydostałem i ruszyłem w dalszą drogę, w poszukiwaniu jedzenia. Z czasem moje ciało przeszło ogromne zmiany - urosłem, zacząłem mówić, zachowywać się jak istota ludzka - wciąż jednak będąc szczurem tyle tylko, że nieźle wyrośniętym. Najwyraźniej to coś, na co wpadłem, sprawiło, że dziś wyglądam jak wyglądam. Najprawdopodobniej była to jakaś przedziwna mutacja.

- A co z nami? Co z nami!?

- Nie przerywaj! <trzask!>

Oczywiście, że o was pamiętam, mój Synu. Z wami historia wyglądała najprawdopodobniej tak samo. Spotkałem was w zasadzie niedługo po tym, jak stałem się wielkim, gadającym szczurem. Byliście małymi czterema żółwikami. Wprawdzie wolnymi, ale i bezbronnymi. Płynęliście nurtem kanałów na starym i nieco przemoczonym pudełku po pizzy. Być może stąd ją tak kochacie? <śmiech>.

- Być może. Chociaż i tak jedzenie pizzy zapoczątkował Mikey.

- On to zawsze się wyrwie i pójdzie pierwszy.

- Najlepsze jest to, iż nie znał tego jedzenia. A co jakby było to g...

- Bez takich, Raph! Aż niedobrze się robi.

- Haha. I oto chodziło.

- Ekhem... Pozwólcie, że dokończę tę opowieść.

- Tak jest Sensei! - odparli ponownie.

- A więc, kiedy wy tak samo bezbronnie płynęliście na tym pudełku, w pewnym momencie go złapałem i wyłowiłem na brzeg. Poczułem wtedy coś dziwnego. Jakby ojcowski instynkt (chociaż mówi się zwykle matczyny). Później się wami zaopiekowałem. Jednak co mnie zdziwiło, ulegliście identycznej mutacji, co ja.

- Najwyraźniej był to zbieg okoliczności. Ale skąd się wzięła ta substancja? Nawet nie pamiętam dokładnie, jak się nią oblaliśmy.

- Frajer, nic nie pamiętasz, bo byłeś małym żółwiem! Myśleć zacząłeś, jak się stałeś wielkim gadem.

- Hamuj się Raphaelu. Przypominam ci, że ty też za piękny nie jesteś. 

- Masz jakiś problem?

- Znowu się wściekasz.

- Pytałem, czy masz jakiś problem!? - popchnął lekko Leonarda.

- Musisz gdzieś się wyładować, co? - zakpił Leo.

- No nie, tego już za wiele! 

Żółw w czerwonej bandanie rzucił się na brata, przewracając go na podłogę. Począł okładać go pięściami po twarzy i ciele. Leonardo jednak nie dawał za wygraną i próbował odtrącić brata, nie zachowując się przy tym tak agresywnie, jak on.

- Raphael, Leonardo, przestańcie! - krzyknął Splinter. Niebieskooki puścił brata i to było najgorsze, co mógł w tej chwili zrobić. Raphael naładowany gniewem wbił sztylet sai w prawe ramię starszego od siebie braciszka. Leo krzyknął z bólu i kiedy został wypuszczony z rąk Rapha skulił się i złapał za ranę.

- Czyś ty oszalał? - krzyknął Donatello, pochylając się nad rannym.

Michelangelo wraz ze Splinterem zaniemówili. Najwyraźniej po raz pierwszy w swoim życiu lub od bardzo dawna nie widzieli takiej akcji. Ja natomiast z przerażenia zakryłam twarz dłońmi i przez szparki miedzy palcami spoglądałam przed siebie, czekając na dalszy rozwój sytuacji.



 
 

poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 3





 - A tak właściwie, skąd znasz moje imię?

- Usłyszałam, jak byliście przy furgonetce.

- Rozumiem. A tak właściwie, wszystko w porządku? Nic ci nie zrobili?

- Wszystko okey. Dziękuję za ratunek.

- Nie ma za co. Od tego tu jestem.

- Czy teraz możesz zabrać mnie do portalu?

- Jasne. Chodźmy!


Minęliśmy kilka małych uliczek. W końcu za rogiem skręciliśmy w lewo i znaleźliśmy się u celu.

- To tutaj.

Stanęłam przed murem. Nagle ogarnęła mnie niepewność. Czy aby na pewno mam wrócić do normalnej rzeczywistości? Do tego Danville, w którym nie znam nikogo, nawet jednej osoby? Do tego miasta, gdzie nie mam do kogo i po co wrócić?

Z drugiej strony tutaj też nikogo nie znam.

- Leonardo, ja...

- Nie chcesz wracać, prawda? - uśmiechnął się.

- Skąd ty to wiesz?

- Widzę to po twojej zmieszanej minie. Tylko dlaczego? Przecież tam jest twój dom.

- No tak, masz racje, ale... chociaż w tym świecie znam tylko ciebie, a tam nikogo. Moja rodzina jest ode mnie oddalona o tysiące kilometrów. Musiałam się z nimi rozstać na pewien czas.

- I mieszkasz jako nastolatka sama?

- Tak. Ze względów osobistych. Nie pytaj proszę.

- Gdybym znał cię lepiej, zaprosiłbym ciebie do mojego domu.

- Rozumiem. Gdzie póki co mogę się zatrzymać?

- Może...

~*~

Wtedy spojrzałem w tą bladą twarzyczkę i niezwykle błękitne oczy dziewczyny. Nie wiem dlaczego, ale jej zaufałem. Tak po prostu poczułem, że nie jest groźna, nie stanie się moim wrogiem i co najważniejsze, nie trzyma ze Shredderem. Bez dłuższego zastanawiania się odpowiedziałem:

- Zapraszam cię do siebie!

- Naprawdę? Dziękuję! - uśmiechnęła się szeroko. Widziałem jej radość. W końcu mogła się u kogoś zatrzymać. Postanowiłem mieć jednak oczy szeroko otwarte, by być przygotowany na ewentualny niespodziewany atak ze strony dziewczyny.

~*~

Szliśmy prosto. Przed siebie, główną ulicą. Nagle przystanęliśmy, co nieco zmieszało dziewczynę.

- To tutaj. - rzekłem, czekając na jej reakcję.

- To znaczy gdzie? - oglądała się wszędzie, tylko nie tam, gdzie rzeczywiście zaraz wejdziemy.

- Tam, w jezdni. - wskazałem palcem. Siria stanęła nieruchomo.

- Mieszkacie w kanałach...? - spytała niepewnie.

- Tak. Nie brzydzisz się?

- Nie. - uśmiechnęła się.

Weszliśmy do środka.Siria spoglądała na płynącą wodę, starała się jednak zachować milczenie i nie komentować warunków, w jakich się obecnie znajdowała. Po drodze jedynie spytała, czy jeszcze daleko, na co jej odpowiedziałem, że prawie jesteśmy. Swoją drogą zachowywała się bardzo kulturalnie.

Po kilku minutach zatrzymaliśmy się. Przed nami znajdowały się wielkie drzwi, można rzec, iż to były nawet tzw. wrota.

- Gotowa? - spytałem, unosząc lekko kąciki ust.

- Oczywiście. - podeszła do mnie bliżej.

Ręka dotknąłem guzika, po czym wejście otworzyło się.


<przepraszam, że z napisami, ale było to jedyne zdjęcie, jakie znalazłam. Tak wygląda dom Żółwi, patrząc od głównego wejścia, czyli od tego, którym Siria i Leonardo właśnie weszli. Chociaż nazwy są po angielsku, mam nadzieję, iż zrozumiecie, co gdzie się znajduje.>

Naszym oczom ukazało się wnętrze mojego domu, niemal w całej okazałości. Dziewczyna osłupiała z wrażenia, nie sądziła, że znajdzie takie... piękne? miejsce w kanałach.

- I jak ci się podoba? - spytałem i wszedłem głębiej do pomieszczenia.

- To niewiarygodne! Jak wy to wszystko... - nie dokończyła swojej wypowiedzi, zauważywszy pozostałych domowników.

Pozostałe żółwie robiły różne rzeczy: ten w czerwonej bandanie trenował, uderzając w worek treningowy, w fioletowej: majstrował coś przy swoim małym warsztaciku, zaś ten w pomarańczowej oglądał telewizję.


Z początku nikt nas nie zauważył, dopiero później "ten w czerwonej" bandanie podszedł dość szybko do nas, zmierzył mnie zabójczym wzrokiem i zaczął krzyczeć na Leonarda:

- Zgłupiałeś!? Kto to jest! - wytknął mnie palcem, co było trochę niekulturalne.

- Siria. - odparł ze spokojem Leo.

- Że co!? Sprowadzasz nam jakąś dziunię do domu!?

Po tych słowach inne żółwie dosłownie porzuciły wszystko to, czym się zajmowały i podbiegły do nas.

- Co tu się dzieje? - spytał fioletowy.

- No zobacz tylko! Nasz szanowny wódz Leonardo przyprowadził nam zapewne kolejną zdradziecką świnię Shreddera!

- Ej, spokojnie Raph... - odezwał się pomarańczowy.

- Zamknij się Mikey!

- Dosyć tego Raph! Jak możesz tak najeżdżać na naszego gościa?

- Naszego!? Buhahahaha! Cos ci się chyba pomyliło! Donatello, Michelangelo, spójrzcie tylko! W tej dziewczynie już widzę zło wcielone! Trzeba ją powstrzymać, zanim cokolwiek zrobi!

W tym momencie Raphael wziął do rąk sztylety sai i rzucił się na mnie. Z przerażenia zamknęłam oczy i odwróciłam się do niego plecami. Na całe szczęście jego atak zablokował Leonardo przy pomocy swoich mieczy.

- Opamiętaj się! Co ty w ogóle wyprawiasz!? - odepchnął go, jednak ten nie stracił równowagi.

Na raz między nimi pojawił się... szczur!?

- Moi synowie, dosyć! Co tu się wprawia? - spojrzał w oczy swoim synom, następnie wzrok przeniósł na mnie.

- Sensei, to kolejna sługuska Shreddera!

- Nie prawda! On kłamie!- wrzasnął Leonardo i rzucił się na brata.

- Raphael, Leonardo, przestańcie! - krzyknął szczur, a następnie westchnął. - Czy wy zawsze musicie się kłócić?

Żółwie stanęły przed sensei'em i spuściły głowy.

- Przepraszamy. - powiedzieli cicho, nadal wpatrując się w podłogę.

Dość niespodziewanie szczur podszedł do mnie.

- Witamy w naszych skromnych progach. Proszę, usiądźmy i porozmawiajmy. - wskazał na niebieską kanapę.




Na koniec dałam jeszcze inne zdjęcia, które obrazują dom żółwi. Wspomnę tylko, iż fotki są z serialu. W następnej notce poznamy bliżej środowisko bohaterów.

PS: Ustaliłam, że już od tego rozdziału ruszamy z polskim openingiem TMNT. Ktoś kojarzy tę piosenkę? Powiem tylko, że genialnie zaśpiewana, jak na tamte czasy. I ten głos Mariusza Totoszko i spółki...


sobota, 18 października 2014

Zmiany, zmiany, zmiany!!!

Tak jak w tytule, na blogu tym szykują się małe zmiany. Zostanie dodana m.in. muzyka, zdjęcia, spis serii oraz opis bohaterów. Dodatkowo zostaną stworzone tzw. podserie (może nazwa dosyć dziwna, ale szybko wytłumaczę o co mi chodzi). Będzie też mały bonus, o którym m.in. przeczytacie poniżej.


A więc? Jakie dokładne zmiany ujrzymy w najbliższym czasie? (postaram się dodać wszystkie te dodatki do końca października).

1. Muzyka na blogu - w propozycjach, już dzisiaj możecie podawać swoje ulubione nuty, na obecną chwilę max. 5 tytułów, a jeszcze lepiej, jakbyście w komach dali linki z youtube :3
2. Zdjęcia - czyli obrazki związane z Wojowniczymi Żółwiami Ninja oraz te, które pasują do notek.
3. Spis serii - notki krótkie, wiele rozdziałów = kilka serii! Głównie będę się sugerować nazwami z TMNT 2003 z wikipedii.
4. Opis bohaterów - czy to, na co zapewne wielu czeka. Nie będę wymieniać ich wszystkich. Tylko te postaci, które pojawiać się będą najczęściej lub odegrają ważną rolę w fabule.
5. Podserie* - W danej serii pojawią się także podserie, czyli kilka rozdziałów, o których opowiadał będzie zwykle jeden bohater, rzadziej więcej. Będzie ich mało.
Bonus: mniej więcej od rozdziału 5 pojawiać się będzie filmik (ten sam, przez całą serię), który będzie jakby piosenką tytułową serii (tak jak w serialu w TV).

Pytanie tylko: chcecie go w wersji polskiej, czy angielskiej? :)

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 2

W końcu przysiadłam na ławce. Trochę zgłodniałam. Wyciągnęłam z torebki jedzenie i napój, po czym zaczęłam powoli "kąsać"rogala. Kiedy dobrałam się do budyniu, nie mogłam się oprzeć temu smakowi. Zjadłam dość szybko i z niezłym apetytem. Następnie usta przetarłam kilkakrotnie wilgotną chusteczką i spojrzałam przed siebie.

Swój wzrok zatrzymałam na furgonetce, która nagle zatrzymała się tuż przede mną, po drugiej stronie ulicy. Wysiadły z niej cztery zmutowane żółwie. Były bardzo umięśnione!

Wzrokiem śledziłam ich każdy ruch. Przy okazji spostrzegłam, iż każdy z nich nosi bandanę odpowiedniego koloru. To chyba miało ich wyróżniać.

Kiedy spojrzeli w moją stronę, spuściłam głowę, by nie wzbudzać podejrzeń. Usłyszałam kroki.

- Nie jesteś stąd, prawda? - zaczepił jeden z nich. W ogóle, jak on tu się... nieważne. Ale przecież!... nie no.... chwila! Oni byli tam!

- Skąd wiesz? - dopiero teraz podniosłam głowę i ujrzałam twarz żółwia z niebieską bandaną i niebieskimi tęczówkami. Z tyłu na plecach miał schowane miecze.

- Jesteś człowiekiem, a oni nas nie znają. - spoważniał. - A tak na marginesie, nie boisz się mnie?

- Niby czemu?

- Jestem dziwolągiem?

- Bez przesady. Znam gorszych od ciebie. Mutanci niejednokrotnie pojawiali się w moim życiu.

Żółw westchnął i usiadł obok mnie.

- Powiedziałam coś nie tak? Chodzi o to słowo, mutant tak?

- Nie no, wszystko okey.

- Przepraszam. Nie chciałam nikogo tym obrazić, ja po prostu tak nazywam te wszystkie dziwne stworzenia.

- Nie szkodzi. Jak w ogóle się tu znalazłaś?

- Przeszłam przez mur niedaleko stąd.

- A więc znalazłaś tajne przejście... - dumał, trzymając się za brodę. - Nie jesteś zwykłą istotą ludzką. Normalny człowiek nigdy by nie przeszedł przez portal. Jest tak zaprojektowany, by zabijać nieproszonych.

- Więc jakim cudem przeżyłam?

- Jak wspomniałem na początku, nie jesteś normalna. Musisz być istotą nadprzyrodzoną, kimkolwiek innym, niż człowiekiem.

Usłyszawszy te słowa nieco się zmieszałam. Zerwałam się i poddenerwowana spytałam wystraszonym głosem: - Jak mogę się stąd wydostać?

- Za kilka godzin. Z portalu można korzystać w odpowiednich porach po upłynięciu odpowiedniego czasu.

- Czyli ile!?

- 8 godzin.

- Że co!?

- To nie moje zarządzenie, złóż skargę do prezydenta.

- Ale ja nie mam gdzie się podziać!

- Spokojnie, to też jest Danville. Wygląda tu wszystko tak samo, tylko system rządów i ogółem cały system naszego zachowania jest nieco inny. Niedaleko jest hotel. Zamelduj się tam na noc.

- Dobrze. Nie wiem tylko, czy starczy mi pieniędzy. Dodatkowo ja mam te "realne"...

- Spokojnie. Przyjmujemy obie waluty, bo nasza nieznacznie różni się od tej ludzkiej. Trafisz na miejsce? - spytał pod koniec.

- Jasne. Dzięki za pomoc. - odetchnęłam z ulgą, pożegnałam się i odeszłam.

~*~

Po drodze mijałam kolejnych kilkadziesiąt dziwnych postaci. Mimo to nadal miałam obrazek tych czterech żółwi. Oni byli inni. Trochę odbiegali od reszty swoim wyglądem, umięśnioną posturą i... uzbrojeniem? Nie wiem jak reszta, ale ten w niebieskiej bandanie miał miecze. Tylko na co mu one?

W końcu doszłam do budynku. Zameldowałam się i poszłam do pokoju. Po drodze przeliczałam resztę pieniędzy, które wydała mi recepcjonistka. Wyszło trochę tanio...


Następnego dnia rano...

Nie bardzo chciało mi się wstawać. Pościel, pod którą spałam pachniała zniewalająco. Była świeża, a wypełniające ją od środka pierze pozwalało mi na dosłowne wtopienie się w nią. Po krótce, łóżko bardzoooo wygodne.


W końcu jednak musiałam wyleźć z wyrka, ponieważ spałam dość długo i miałam tylko godzinę na opuszczenie apartamentu.


Po upływie tego czasu opuściłam hotel i ponownie znalazłam się na głównej ulicy.


-"Gdzie to jest..." - próbowałam sobie przypomnieć miejsce portalu, z którego przedostałam się do lepszego Danville.

W końcu znalazłam uliczkę, która łudząco przypominała to miejsce. Jednak było tam bardzo ciemno. To dziwne. Przecież mamy niemal południe, lato! Słońce świeci...

Mimo to podeszłam do muru. Dotknęłam go prawą dłonią i odwróciłam się. Blask jakiegoś dziwnie jasnego światła oświetlał uliczkę do połowy. Uniosłam głowę jeszcze bardziej i kilkadziesiąt metrów przede mną ujrzałam dwóch dość młodych... ludzi!?

To byli dwaj chłopacy w szarych dresach. Szli w moją stronę. Zbliżali się do mnie z każdym krokiem.

- A co takiego taka śliczna dziewczyna robi w tym zaułku? - zagadał "ten z prawej".

Nie odpowiedziałam. Stałam nieruchomo, nadal śledząc ich wzrokiem.

- Nie wiesz, że po nocach mogą grasować niebezpieczni osobnicy? - rzekł drugi.

- A może masz ochotę się zabawić?

Po tych słowach przywarłam do ściany. Przeczuwałam co chcą zrobić. Jakbym czytała im w myślach.

- No co jest księżniczko... - jeden złapał mnie w pasie i obrócił w swoją stronę.

- Puszczaj! - wyrywałam się.

- No co? Naprawdę nie masz ochoty na zabawę? - zakpił i popchnął mnie w ręce swojego kolegi.

- Zostaw mnie zboczeńcu! - krzyknęłam w końcu, na co oboje się zezłościli.

Puścili mnie po czym sięgnęli do kieszeń i wyciągnęli małe scyzoryki.

- Albo zrobisz to dobrowolnie, albo cię troszkę uszkodzimy. - syknął jeden z nich.

Na raz odwróciłam głowę w lewą stronę i ujrzałam cień. Kolejną sylwetkę. Dopiero teraz się wystraszyłam i poczułam nieprzyjemne dreszcze. Nie znałam wszystkich zaklęć, a tu przydałoby się pole siłowe.

Na raz nowa postać powaliła tę dwójkę i podeszła do mnie.

- Zostaw mnie!

- Spokojnie, to ja.

Z ciemności wyłonił się żółw.

- Leonardo?

- Heh, cześć. Znowu się spotykamy. Może w nie najlepszych okolicznościach... Odprowadzę cię.

- Dziękuję. - odetchnęłam z ulgą i poszłam wraz z nim.




_____________________

Proszę o zapoznanie się z informacją, którą znajdziecie po drugiej stronie bloga. To dla mnie ważne, abyście się z nią zapoznali, ponieważ chcę oszczędzić sobie komentarzy na temat treści, jaką tutaj znajdziecie.
Osobiście nie jestem osobą, która używa niestosownych słów, ale w swoich opowiadaniach taka postawa Raphaela jest wręcz nieunikniona. Gdybym inaczej pokazała jego charakter, gryzłoby się to z całą fabułą. A zapewniam, że ta postać was zaskoczy.

piątek, 10 października 2014

Rozdział 1

Rankiem dnia następnego na nogach byłam już od 6.00 rano. Nie mogłam spać, a wcześniejsze przygotowanie się do zajęć było naprawdę potrzebne. Dzisiejsze lekcje miałam zacząć od geografii - przedmiotu, który jest mi bardzo bliski, tak jak historia. Chyba jedyne dziedziny nauki, których uczę się na luzie, dużo z nich zapamiętuję i nie mam z nimi problemu. Ale co się dziwić, znać geografię i historię to dla mnie podstawa i wręcz obowiązek, a to wszystko przez moje zadanie. No właśnie, zadanie... Nie każdy wie o co w nim chodzi. Ja sama do końca go nie rozumiem, ale wiem, iż będę je rozwiązywać przez długi, długi czas i na pewno nie sama. Potrzebuję do tego kogoś, kto mnie wesprze, pomoże... A w najgorszych wypadkach nawet dokończy to, co zaczęłam. A więc?

Moje zadanie jest bardzo proste. Bynajmniej słowem "proste" określam tutaj fragment księgi, które je opisuje:"Zamknij wrota i odkryj tajemnicę".

Do jasnej cholery! Jaką tajemnicę?


~*~

Usłyszałam dzwonek do drzwi. Bez zastanowienia poszłam otworzyć.

- Witaj Sirio. - powitał mnie w progu mój nauczyciel.

- Dzień dobry Panie Profesorze.

Wpuściłam go gestem ręki.Następnie zasiedliśmy na ustawionych na przeciwko siebie fotelach w salonie.

- Zacznijmy może od powtórki z ostatniej lekcji. Przygotowałem dla ciebie mały test sprawdzający twoją wiedzę. Rozwiąż go proszę. Masz 20 minut, ponieważ nie jest zbyt długi.

Natychmiast zabrałam się za rozwiązywanie. Pytania były dość łatwe, przynajmniej z mojej dziedziny.

Po kilkunastu minutach oddałam kartkę, którą nauczyciel, przepraszam - Profesor, schował do walizki. Potem zrobiłam herbatę i podczas nauki rozmawialiśmy głównie o moim życiu.

- Wiesz Sirio - powiedział biorąc łyk herbaty. - Po raz pierwszy mam taką uczennicę.  Masz wiedzę, jednak zadziwia mnie jedno: dlaczego masz indywidualne nauczanie?

Usłyszawszy te słowa natychmiast odstawiłam kubek i odwróciłam wzrok. Dlaczego to go interesuje? Z drugiej strony, ktoś w końcu musiał spytać...

- Tak już mam. - wymusiłam delikatny uśmieszek, nadal nie zmieniając punktu, w który się patrzyłam.

- Jednak coś tu nie gra... Może ktoś bezpodstawnie nakazał ci siedzieć w domu, nie chodzić do szkoły, nie mieć znajomych...

- A co Pan może wiedzieć? - podniosłam wzrok. - Mam znajomych i to wielu. To moja sprawa, jaką naukę podejmuję i jak ona wygląda. Jeszcze jakieś pytania? - te ostatnie słowa wypowiedziałam przez zęby.

- Przepraszam! Nie chciałem cię denerwować! - najwyraźniej był zaskoczony i zmieszany.

- Nie szkodzi. Mimo wszystko uważam, że na dzisiaj koniec naszych zajęć.

- Jak chcesz. - spakował się i wyszedł bez pożegnania.

~*~

Usiadłam z powrotem na kanapie. Czułam, że ośmieszyłam się swym zachowaniem. Mimo to po chwili zupełnie zapomniałam o sytuacji sprzed kilku minut i postanowiłam się przejść. Do torebki wrzuciłam rogala z budyniem i małego tymbarka.

Wychodząc kilkakrotnie sprawdziłam, czy drzwi są zamknięte. Byłam na tym punkcie przewrażliwiona, bynajmniej teraz, kiedy znam tylko najbliższe otoczenie Danville. Dziś jednak wybrałam sobie inny cel: poznać jeszcze większą część miasta, by móc swobodnie się poruszać! Pełna optymizmu ruszyłam przed siebie.

Przemierzałam kolejne ulice. Na drogach non stop panował ruch, hałas i smród spalin sprawiały, że mało co nie oszalałam. Nie byłam przyzwyczajona do tego zgiełku. To nie jest to, co na Venixie. Tam jest wioska i zamek na wzgórzu - mój dom. No właśnie... Czy to miejsce mogę nadal nazywać swoim domem? Po tym ataku do dzisiaj nie wiem, czy moja matka przeżyła. Matka-królowa. Chociaż jestem dobrej myśli, częściej zaczynam wątpić, czy aby na pewno mam do kogo wracać. Jestem początkującym magiem, szesnastolatką z rodu królewskiego. I co mi po tym? Skoro teraz jestem daleko od swojej rodzimej planety?

Rozmyślając tak doszłam do parku. Przysiadłam na ławce i poczęłam podziwiać otoczenie. Zasadzone krzewy i kwiaty tuż przede mną tworzyły małe alejki, prowadzące do kilku niewielkich fontann. Widok ten był naprawdę wspaniały. A sam pomysł bardzo ciekawy.

W końcu opuściłam park i tą samą drogą postanowiłam wrócić do domu.

Przechodząc między dwoma budynkami zauważyłam jakąś ślepą uliczkę. Wyglądała normalnie. Na samym końcu dostrzegłam ciemną ścianę. Najprawdopodobniej był to mur. Chociaż to wszystko było takie oczywiste, coś mnie tam ciągnęło. Wyczułam śladowe ilości tajemniczej energii. Jak tego dokonałam? Tak po prostu. Mam taką umiejętność.

~*~

Weszłam do tych ciemności. Z każdym krokiem trzęsłam się ze strachu, nie lubię kiedy jest ciemno, dodatkowo było tu zupełnie cicho. Ręka dotknęłam muru i stało się coś, czego się nie spodziewałam. Moja dłoń dosłownie przeniknęła! Nieco wystraszona wycofałam się parę kroków do tyłu, łapiąc się za ów dłoń. Wzięłam kilka szybkich i głośnych oddechów, po czym ponownie zbliżyłam się muru. Tym razem dosłownie weszłam w niego i... znalazłam się po drugiej stronie.

Byłam w mieście. To pewne. Tyle tylko, że tutaj był dzień. Może jego początek, może dochodziło południe. Trudno mi to było stwierdzić. Szok zrobił swoje. Wyszłam z alejki, która wyglądała zupełnie jak ta poprzednia. Rozejrzałam się. Stałam tuz obok głównej ulicy. Ale co mnie zdziwiło, przechodnie nie byli... ludźmi. Były to przeróżne stworzenia: potwory, triceratony, zmutowane gady...
Nie przeraziłam się tym widokiem. Przyzwyczaiłam się do niego już dawno, kiedy jeden z moich zmarłych przyjaciół był kimś, przypominającym zombie. Chociaż nie "wykradał" mózgów. Był tylko strasznie blady i miał kilka blizn na twarzy i plecach.

Wzięłam kolejny oddech i poszłam przed siebie. To miasto wyglądało jak Danville, tyle tylko, że było odnowione. Budynki świeżo pomalowane, ulice wyremontowane... jakby zupełnie inny wymiar, inne oblicze miasta. Może to... przyszłość?




Kolejny rozdział jutro!






niedziela, 28 września 2014

Prolog.

Rano obudziło mnie niezwykle jasne światło, wpadające przez moje okna i oświetlające każdy kąt mojego pokoju. Zdenerwowana poranną pobudką wstałam z łóżka i zsunęłam rolety. Następnie zwróciłam się w stronę ciemnej szafy. Podeszłam do niej niepewnym krokiem, zatrzymując się pół metra przed nią. Spoglądałam na swoje odbicie. Wielkie powieszone lustro obrazowało mnie całą. Dosłownie od stóp do głów. Moja fryzura nie wyglądała najlepiej. Byłam rozczochrana, jedna wielka szopa, do tego wory pod oczami i do tego "pognieciona" twarz... Mimo, iż wyglądałam naprawdę okropnie, nie przeraziłam się. Było to normalne po (nie)przespanej nocy. Nie występowałam przecież w reklamie, czy filmie, nie kładłam się "na chwilę" odpowiednio umalowana i uczesana, przy tym udając, że tak naprawdę w łóżku spędziłam całą noc. Byłam zwyczajną 16-letnią dziewczyną. No dobra, może nie zwyczajną. Nikt ludzki, czyli rzec można człowiek, nie posiadałby nadprzyrodzonych mocy. Gdybym tylko chciała, mogłabym zmienić warunki pogodowe, przestawić daty, czas... Wszystko za sprawą magii. Ale po co? Dlaczego miałabym bawić się życiem w dosłowny sposób, kiedy mam ważniejsze sprawy? Kiedy muszę wypełnić wyznaczone mi zadanie, które tak naprawdę powierzono mi z dniem moich narodzin? Szczerze? Co raz częściej zdarza mi się przeklinać ten dzień. Chociaż to nie moja wina. Gdybym urodziła się na Ziemi, nie na Venixie, w zwyczajnej rodzinie bez królewskich korzeni zapewne teraz uczęszczałabym do normalnej szkoły, być może miała chłopaka... Nie brałabym prywatnych lekcji, coś na wzór indywidualnego nauczania. Na moje szczęście nikt mnie tu nie zna, nauczyciele nie pytają, dlaczego tak mnie uczą, a nie inaczej. Nikt nie zagłębia się w moją historię, moje życie. I chociaż powinnam się z tego cieszyć, cierpię.